Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

"Portrety Mistrzów Hrubieszowskiego Sportu" - Jan Kondrak

Wywiad wydaje się być raczej kameralnym i intymnym spotkaniem. Kiedy jednak zostaje udostępniony, opublikowany lub wyemitowany (w zależności od formy w jakiej się odbył), nie zmienia się ani jego cel, ani charakter, ale zaczyna się jego nowe życie. Jakie? O tym decydują odbiorcy i upływający czas, który jest najdoskonalszym probierzem dla tego co dobre i wartościowe.

Jan Kondrak (ur. 25 lipca 1959 w Hrubieszowie) – autor tekstów, kompozytor i wykonawca.
Młodość spędził w rodzinnej Adelinie powiat hrubieszowski. Ukończył LO im. Stanisława Staszica w Hrubieszowie oraz polonistykę na UMCS w Lublinie. Zamieszkał w Świdniku. Wydał cztery pozycje fonograficzne z własnymi tekstami (Wyzwanie, Tym, co pod wiatr, Romanse ballady, Kto, co), cztery pozycje z tekstami Edwarda Stachury (Missa pagana, Tango Triste, Madame I i Madame II) oraz Kolędy przy gitarze. Został jednym z liderów piwnicy artystycznej Lubelska Federacja Bardów.
Poza twórczością artystyczną uprawiał lekkoatletykę, pod kierunkiem trenera Andrzeja Kulczyńskiego w Unii Hrubieszów osiągał  bardzo dobre wyniki w biegach średniodystansowych. 
 

Czy dusza sportowca, czyli upór, wytrwałość w dążeniu do celu, pomogły Ci w życiu?

Myślę, że pomogły, ale przecież nie miałem innego życia i nie sprawdzimy tego. Zawsze starałem się osiągać wyznaczone cele i był to wewnętrzny, sportowy przymus. Patrzyłem też na boki, konstatując swoją pozycję względem konkurencji. Upór i zdolność do znoszenia "mozołu matrony" wywodzi się na pewno ze sportu, ale warto dodać, że ja całe dzieciństwo pracowałem na roli. To jest również stamtąd.

W sporcie jest jak w życiu: upadasz, wstajesz i biegniesz dalej. Czy Twoja droga zawodowa też była jak bieg, na którego końcu jest zwycięstwo?

Miałem sportowy stosunek do śpiewu, czego do dziś nikt nie rozumie. Dla mnie ważne jest uporządkowanie świata według tego kto jest najlepszy, a kto najgorszy. Na szczycie piramidy stoją ci, którzy mają największą skalę głosu i największą siłę. Oraz ci, którzy wprowadzili najwięcej ozdobników wokalnych. Barwa i interpretacja były u mnie niżej w kryteriach. To czysto sportowe kryteria i samemu sobie je przypasowywałem. Moja kariera nie przebiegała wg sinusoidy, nie było żadnych upadków. Nie musiałem się podnosić z niczego, ale też żadnego dużego celu nie osiągnąłem.  Moja linia rozwoju była na osi liczbowej w prawo od zera i lekko pod górkę cały czas. Dosłownie, a nie w przenośni realizowałem cele bieżące. Od płyty do płyty, od projektu do projektu, od książki do książki. Trochę się tego uzbierało. Ale wyszło samo. Bez specjalnego planowania i bez pomocy i z niewielkim udziałem instytucji i mediów.

Używając terminologii sportowej, co jest Twoją „metą” zawodową?

Miałem marzenia by wejść na szczyt popularności, ale to było dawno. Teraz jestem gdzieś blisko szczytu w gatunku piosenki literackiej i tu metą byłoby utrzymać się jeszcze długo na tej pozycji. Trzeba powiedzieć jasno, że co do możliwości, co do potencjału wokalno-muzyczno-literackiego Lubelska Federacja Bardów nie ma zbyt dużej konkurencji, choć są zespoły bardziej popularne. Dla mnie przejawem spełnienia, poczucia osiągnięcia celu byłoby doprowadzenie do teatralnego istnienia na stałe moich musicali, napisanych wespół ze Zbigniewem Łapińskim. Od dawna moją uwagę artystyczną zaprzątają większe formy.

Który występ jako lekkoatlety możesz uznać za dramatyczny, a zarazem wspaniały?

Bieg przełajowy, Mistrzostwa Polski LZS w Ostrzeszowie. Byliśmy silną ekipą. Pojechałem w zasadzie do towarzystwa, bo wygrana drużynowa była pewna. I nie ja stanowiłem o sile. Postanowiłem bieg rozegrać inaczej niż zwykle, czyli nie chciałem wystartować zbyt mocno, by zachować siły na drugą część dystansu. Tak zrobiłem. Nie przewidziałem tylko, że większa część trasy wiedzie ścieżką jednoosobową. Nie byłem w stanie wyprzedzać. Moi koledzy ustanowili sześcioosobową czołówkę i odjechali, a ja zostałem w peletonie gdzieś na końcu. Na koronie stadionu przed metą rozluźniło się i mogłem wyprzedzać. Kątem oka widziałem finisz czołowej grupy, oddzielonej od peletonu jednym okrążeniem stadionu. Pokonałem cały peleton już na bieżni. To było wspaniałe uczucie wyprzedzać pozostałych tak, jakby stali. Byłem szósty i mój wynik chyba liczył się do wyniku drużyny. Choć trenerzy przed startem na mnie nie liczyli.

Przytoczysz jakąś anegdotę ze swoich wyjazdów na zawody?

Lubiłem jeździć na zawody i obozy do Tomaszowa Lubelskiego. Kojarzyło mi się to romantycznie z piosenką Ewy Demarczyk. Lubiłem mikroklimat Siwej Doliny, gdzie mieliśmy treningi. Za którymś razem Amor powiódł mnie na pokuszenie i wyznałem miłość koleżance klubowej. Tam właśnie dostałem sportowego kosza. Ale utkwiło to we mnie głębiej i po latach zaowocowało tekstem piosenki pt. „Gdzie Dolina Siwa”. Tak splotły się kolejnym węzłem losy mojego życia sportowego i estradowego.

 

Bieg na 800 metrów, prowadzi Jan Kondrak, drugi Bogdan Kołtciuk

 


Podziel się
Oceń

Komentarze